Urodził się 27 lipca 1899 roku i wychował w mało-rolnej rodzinie osiadłej w Przygodzicach wśród pól, łąk i stawów doliny Baryczy na południu Wielkopolski. Jego rocznik powoływano do armii niemieckiej już w roku 1917, często w wieku poniżej 18 lat Jana Mertkę przydzielono do oddziału reflektorów w Kottbus.
Z początkiem listopada 1918 roku na wieść o rewolucji w Niemczech opuścił garnizon wojskowy, wstąpił do polskiego oddziału w Ostrowie, a po rozwiązaniu oddziału znalazł się, podobnie jak wielu jego kolegów, w I Batalionie Pogranicznym Poznańskim w Szczypiornie. Gdzie i jak przekroczył granicę między Niemcami a dopiero co odrodzonym państwem polskim — nie wiemy. Starszy jego kolega, Edmund Słowiński byt zdania, że Jan Mertka przybył do Szczypiorna w początku grudnia.
W święta Bożego Narodzenia odwiedził go brat. Były to święta obchodzone po raz pierwszy na wolnej ziemi polskiej, ale jeszcze z dala od domu. Edmund Słowiński dopowiedział jeszcze, że brat Jana Mertki miał zamiar sam stawić się w batalionie po świętach. I stało się!! Przyjechał wkrótce do Szczypiorna, aby zabrać zwłoki swego brata Jana do Ostrowa.. .
Jan Mertka, żołnierz I Batalionu Pogranicznego Poznańskiego zginął 27 grudnia 1918 roku około godziny 11,30 ciężko raniony strzałami z Karabinu przez żołnierzy Grenzschutzu, tj. niemieckiego oddziału „ochrony granicy”, gdy we dwóch, z Czesławem Radajewskim przekroczyli granicę między wolną już częścią Polski a Księstwem Poznańskim należącym. jeszcze do Prus jako prowincja poznańska. Między żołnierzami polskimi, którzy na odgłos strzałów wybiegli z koszar, a żołnierzami Grenzschutzu wywiązała się strzelanina.
„Za pól godziny polscy żołnierze nieśli Jana Mertkę, na noszach. Widziałam to — mówi Helena Ozimek ze Szczypiorna , która miała wówczas 16 lat. — Był ranny, krwawiła mu głowa. Obuwie miał zdjęte. Radajewski miał również twarz zakrwawioną, ale szedł o własnych siłach”.
Władysława Kałużna, z domu Bąkowska, wspomina; — „Od mamy wiem, ze do naszego domu przyniesiono dwóch rannych powstańców, których Niemcy postrzelili na polu boczkowskim. Ranni leżeli w naszym domu osobno w dwóch pokojach. Każdy z nich dopytywał się o zdrowie drugiego. Zapewniano ich, że wszystko jest dobrze; nawet gdy Mertka zmarł. Radajewskiemu nadal mówiono, że czuje się dobrze, jak I on”.
Pogrzeb Jana Mertki odbył się we wtorek, 31 grudnia 19l8 roku w Ostrowie na starym cmentarzu przy ul. Wrocławskiej. „Po uroczystym nabożeństwie, żałobnym wyruszył kondukt pogrzebowy na stary cmentarz, poprzedzony drużyną skautową, gimnastyczną, oddziałem wojaków i delegacją żołnierzy ze Szczypiorna z wieńcami. Tak pisała „Gazeta Ostrowska” z dnia 6 stycznia 1919 roku, a Helena Ozimek dodaje, ze wśród delegacji z wieńcami były też dziewczęta _ i chłopcy ze Szczypiorna. Dziesięć lat później przewieziono szczątki Jana Mertki na nowy cmentarz przy ul Limanowskiego, do wspólnego mauzoleum
Śmierć Jana Mertki oburzyła Polaków. Jednak pamięć o nim została wnet przytłoczona wypadkami politycznymi i militarnymi. Może z tego powodu niektóre okoliczności jego śmierci nie zostały ustalone ani dobrze zachowane w pamięci zachowane pisemne relacje i ustne uzyskane od starszych osób nie wyjaśniają wszystkiego.
Oto niemiecki raport wojskowy:
„Dnia 28. 12. 1918 dwaj uzbrojeni polscy żołnierze przekroczyli granicę. Gdy żądaniu podoficera Kubika 4 kompanii E/155 oddania broni zadość nie uczynili, zostali ostrzelani, Jeden został zabity, drugi ranny. Na to 300 Polaków przekroczyło granice i ostrzelało posterunek, który po pewnym czasie musiał ustąpić przemocy. Dowódca komendy. Grenzschutzu pertraktował z Polakami, przy czym zostało ustalone, że Polacy postąpili samowolnie”.
Błędna data i dalsza treść raportu dowodzi, że został on sporządzony przez dowództwo batalionu 155 w Ostrowie, i to dopiero po opuszczeniu miasta.
Dowódcą I Batalionu por. Władysław Wawrzyniak, wspominając tragiczny incydent graniczny w „Zarysie historii powstania południowej części Księstwa Poznańskiego” z 1922 roku nie mówi nic o przekroczeniu granicy. Jego zdaniem Niemcy ostrzelali dwóch polskich żołnierzy stojących na posterunku w obozie jeńców, który przylegał do granicy od strony polskiej. Natomiast oficer łącznikowy między Sztabem Generalnym w Warszawie a dowództwem I Batalionu w Szczypiornie por. Zygmunt Wieliczka w dziele z roku 1931 „Od Prosny po Rawicz” utrzymuje, że patrol polski, idąc wzdłuż granicy, wszedł na pole Boczkowa, skracając sobie drogę koło zarośli, które klinem wrzynały się w pola Szczypiorna. To skracanie drogi przez polskie patrole było „uświęcone zwyczajem” od samego początku. Obaj porucznicy oraz boczkowianie (Antonina Bedzieszakowa, Antoni Szczepaniak i Józef Walczak), z których relacji. korzystaliśmy, również raport niemiecki, podaje, że tyraliera polska ostrzeliwała się z Niemcami, którzy uszli do Kurowa, a Polacy aresztowali i zabrali z Boczkowa rządcę majątku, ponieważ jego wskazała ludność jako inspiratora zajścia. „Da sind sie” (tam oni są) – miał mówić do niemieckich żołnierzy wskazując Polaków. Jednak przedtem twierdzi to zarówno Wawrzyniak, jak i Wieliczka — dowódca polskiego batalionu udał się do Nowych Skalmierzyc „do tamtejszej załogi Grenzschutzu, żądając od niej zadośćuczynienia Na to wyrazili Niemcy wprost swą wątpliwość, co do faktu, że żołnierz niemiecki zastrzelił posterunek polski Dowódca batalionu oświadczył na to Niemcom, że wobec tego stanu rzeczy przekracza zbrojną ręką granicę państwa pruskiego i sam sprawców tego zamachu ścigać będzie”
Atak nastąpił około dwie godziny po zajściu i gdy Dudziak, jeden z zajętych młocką pod Boczkowem, białą płachtą dawał znaki Polakom, aby nie strzelali. Jan Mertka już nie żył. Jan Bąkowski ze Szczypiorna (w jego domu zmarł Jan Mertka po 20—30 minutach oraz troje wymienionych już boczkowian wskazali dokładnie miejsce, gdzie zostali napadnięci polscy żołnierze: było to około 90 m od obozu (granicy) i 30 m na południe od. drogi do Boczkowa Są tam – dwa wgłębienia terenu.
Ze wszystkich znanych nam relacji wyłania się następujący obraz: Dzień jest pogodny, bez śniegu i mrozu, nieomal ciepły. Pod Boczkowem, wśród kopców ziemniaków, stoi pojedynczy posterunek Grenzschutzu. Ma przed sobą odcinek granicy jak na dłoni, Obok warczy młocarnia, przy której krzątają się ludzie. Nie mniej niż kilometr stąd dwaj polscy żołnierze zbaczają z przygranicznej drogi, by porozmawiać z grupą pracujących w polu Polaków z Boczkowa. Weszli na teren państwa pruskiego i dziwna rzecz, nie posterunek, lecz rządca wskazuje ich .dowódcy, który sam na czele patrolu wzywa Polaków do złożenia broni i daje sygnał do strzału,
Nie udało nam się wyjaśnić, jak to się stało, że Polacy dali się podejść na otwartym terenie. Może zabójstwo było planowane i Niemcy działali z zasadzki? Nie wiemy też, jak zareagowali Polacy: próbowali sytuację wyjaśnić, zejść z pola i wrócić na teren obozu, złożyli się do strzału? Wieliczka jest zdania, że między patrolami była strzelanina.. Jest to jednak wątpliwe.
Natomiast faktem jest, że młody ochotnik poniósł śmierć jako żołnierz pełniący służbę. Popełnił nieostrożność z pobudek ludzkich, wytłumaczalnych. Podszedł do swych ziomków na rozmowę i został śmiertelnie ranny na tej ziemi, którą pragnął oswobodzić. Pewne jest te zachowanie się Polaków po przekroczeniu granicy nie miało znamion prowokacji, a strzelanie do nich żadnego uzasadnienia racjami wojskowymi ani względami bezpieczeństwa czy też prestiżowymi. Strzały padły z tępej nienawiści do Polaków
Władysław Borucki